Przeprowadzka
Kilka dni minęło od ostatniego wpisu. Czas opisać samą podróż i przeprowadzkę.
Pożyczyliśmy od mojego szwagra Piotrka służbowy samochód, w którym udało się zmieścić skrzynię od harfy (z harfą w środku), kanapę, drugą harfę, rower, szafkę, naczynia, książki, nuty, płyty, ubrania, buty i wszystkie inne drobiazgi składające się na mój dobytek. Razem z Tatą i bratem Kacprem wyruszyliśmy z Lublina w sobotę ok 1 w nocy. Po drodze zatankowaliśmy na stacji przy Tesco w Puławach. Jechaliśmy przez Radom, Grójec, potem autostradą A2 aż do przejścia granicznego w Świecku (też tankując przed granicą, którą przekroczyliśmy ok 9 rano). W Niemczech ominęliśmy Berlin trasą nr 10 (E55), jadąc aż do Hamburga, który planowaliśmy także zostawić po swojej lewej stronie. Jednak przez liczne roboty drogowe przy autostradach, nie udało nam się zjechać w odpowiednim miejscu i musieliśmy się przedzierać przez północną część miasta. Potem prosto na północ, trasą nr 7 (E45), dotarliśmy do granicy z Danią, którą przekroczyliśmy po godzinie 15, też uprzednio tankując. Do Hirsthals dojechaliśmy ok 18.30, godzinę przed rozpoczęciem odprawy. Ustawiliśmy się w kolejce samochodów oczekujących przed bramkami na terenie portu linii Fjordline. Podczas tej godzinki przespacerowaliśmy się po plaży i wydmie, zajadając kanapki, i przyglądając się przypływającemu promowi. Mimo, że przybyliśmy jako jedni z pierwszych, na prom wjechaliśmy prawie na końcu, grupowani i wpuszczani na pokład byliśmy według gabarytów pojazdów.
Prom był bardzo elegancki, nowiutki, zwodowany w czerwcu 2013. Wchodząc do naszej czteroosobowej kabiny odczuliśmy spore zdziwienie widząc jedną kanapę i jedno złożone łóżko. Szybko zauważyliśmy, że za oparciem kanapy rozkłada się jedno łóżko, ale i tak w trzy osoby byłoby się ciężko zmieścić na dwóch pojedynczych posłaniach. W końcu zauważyłam na suficie charakterystyczne uchwyty, i to było to – dwa górne łóżka były wyciągane z sufitu. Nagraliśmy wtedy filmik, który postaram się też tutaj zamieścić.
Po zostawieniu rzeczy w kajucie postanowiliśmy się przejść i rozejrzeć po promie. Na rufie było duże lądowisko dla helikopterów, a na najwyższym pokładzie i kilka pokładów niżej na dziobie otwarta przestrzeń dla pasażerów. W środku kilka pięter z kajutami, restauracjami, barami, w których wszystko było zbyt drogie jak na naszą kieszeń. Po zwiedzaniu wróciliśmy do naszej kajuty ze śliczną malutką łazienką, i poszliśmy spać. O 5 rano, godzinę przed dopłynięciem do portu w Stavanger, obudził nas komunikat nadawany przed głośniki w kilku językach. Bardzo miło nas poinformowano, kiedy dotrzemy, że już pół godziny przed wyładowaniem można wchodzić na pokład z samochodami. Szybko się zebraliśmy i zeszliśmy do samochodu. Tym razem wyjechaliśmy jako jedni z pierwszych, od razu prosto do odprawy celnej.
Szczerze mówiąc trochę się stresowałam przez całą podróż, że będziemy zmuszeni wypakowywać wszystko z samochodu, otwierać pudła i worki, pokazywać celnikom zawartość bagażu. Jednak może duże znaczenie w naszej sytuacji miała bardzo wczesna godzina. Celnik tylko spojrzał na listę wwożonych rzeczy i przybił pieczątkę. Ja w szoku, kilka razy się dopytywałam, czy to już, czy możemy już jechać. Jako, że szybko poszło, przed 7 rano dotarliśmy na miejsce, do Lye.
Obudziliśmy Maćka, który nie spodziewał się nas tak szybko i spał w najlepsze. Od razu wypakowaliśmy wszystko z samochodu do mieszkania.
A rozpakowywanie dobytku trwa nadal…
Cudne,powracaja moje wspomnienia sprzed 25 lat,kiedy to zleciało??????my mielismy mniej szczęścia z celnikami,jeden to nawet szukał w busiku pianina,wszystkie obrazy mojej Mamy-ok 15,zostały rozpakowane i obejrzane juz na granicy polsko czeskiej,a potem czesko-
austriackiej…..